Barck Floop: Żyjemy w czasach post-ekspresyjnych, w których autentyczne emocje są wykorzystywane w celach marketingowych począwszy od sytuacji AbEx w latach 50tych i jego użycia do propagandy antykomunistycznej, pro-amerykańskiej w Europie. Gesty malarskie wyrażały rzekomą wolność jednostki. W swoich obrazach stosujesz dużo takich surowych gestów.

Kamil Kukla: Na pewno ten gest malarski, o który Ci chodzi jest u mnie obecny. Ale moja praktyka to w dość dużym stopniu przeciąganie liny. Z jednej strony pozwalam sobie na bardzo swobodną pantomimę malarską, z drugiej zaś staram się te zapędy powściągać, skłaniając ku reżimowi bliższemu klasycznym technikom graficznym, jak miedzioryt, gdzie narzędzie prowadzone jest w skrajnie zdyscyplinowany sposób. Praca przestaje być wtedy swobodnym rozmalowywaniem się, błądzeniem ręką w szybkim tempie po powierzchni płótna, a staje się mozolnym opracowywaniem kształtu.

BF: Zgodziłbyś się, że Twoje obrazy są fikcyjną autentycznością? Że są „udawane”?

KK: Na pewno każdy obraz to Forma i od tego nie bardzo chyba da się uciec. Z pewnym sceptycyzmem podchodzę do tego, że gest, ten wyrzut materii, szybka notacja malarska jest pewną uchwyconą na powierzchni płótna „prawdą”.

BF: Czym jest obraz teraz?

KK: Sytuacja chyba nie zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat w sposób aż drastyczny, z tą różnicą, że obrazów jest więcej. Wszyscy w nich toniemy, jesteśmy zanurzeni w nich po uszy. Następuje pewne przebodźcowanie. Mimo wszystko obraz to ciągle takie „okienko” czy „ekran”, kaskadowo następujące po sobie instagramowe kafle. To się może jednak zmienić w niedalekiej przyszłości, gdy Augmented i Virtual Reality nabiorą wreszcie rozmachu. Sam przyglądam się z zaciekawieniem stopniowemu wchodzeniu w mainstream aplikacji i programów, które pozwalają na malowanie przestrzenne w rzeczywistości „rozszerzonej”.

BF: W wywiadzie dla CSW podczas swojej wystawy w Project Roomie wspomniałeś, że interesuje Cię Albert Oehlen, którego gesty też są bardzo kontrolowane. Traktuje on obraz jako coś postkonceptualnego. Co najbardziej Cię w nim pociąga?

KK: Gdzieś pod koniec studiów pierwszy raz natknąłem się na Oehlena. Trafił do mnie przypadkowo, przez internet, ktoś mi go podlinkował. Zapaliła mi się wtedy lampka, bo to malarstwo pokazało mi, że można pozwolić sobie na taki rodzaj swobody i osiągnąć taki ładunek energii w obrębie czegoś, co nie jest tylko skraweczkiem papieru, a gigantycznym obrazem na płótnie. Dosyć symptomatyczne jest jednak to, że nigdy nie widziałem Oehlena na żywo. Mój zachwyt opierał się w dużej mierze na pewnym wyobrażeniu i takiej wirtualnej symulacji tego, czym jest Oehlen. Nigdy nie miałem bezpośredniej konfrontacji z tymi obrazami. Dlatego powiedziałbym, że to raczej to wyobrażenie na temat Oehlena na mnie wpłynęło, niż sam Oehlen.

BF: Ostatnio czytałam wywiad z Oehlenem w Turps Banana o tym jak cały czas patrzy na drzewa na wsi, gdzie mieszka ze swoją rodziną i, że generalnie fascynuje go to, że pień jest gruby, a gałęzie coraz węższe. Myślę, że był ciekawszym artystą, kiedy tworzył wraz z Martinem Kippenbergerem “złą sztukę” w latach 80-tych, kiedy chcieli tworzyć coś politycznego i w złym guście, a także przeciążyć widza bodźcami.

KK: To, co spodobało mi się u Oehlena to właśnie ten wizualny rausz, intensywność i jednocześnie malarski hedonizm. Nie widziałem tego nigdzie indziej i tutaj zahaczamy trochę o kwestię ignorancji i rozeznania. Także w tej kwestii następuje u mnie przeciąganie liny – między kompletnym zamknięciem się w izolacie pracowni i odcięciem od zewnętrznych bodźców, a zerkaniem, co też jest za tym obwarowaniem, poza tym mikro- spacem, w którym się poruszam. Dlatego jeśli coś do mnie dociera, to w niewielkich informacyjnych pakiecikach. Jednym z takich pakiecików był właśnie Oehlen.

BF: Jakie jeszcze dostałeś pakieciki spoza obwarowania?

KK: 8 lat temu była w krakowskim Bunkrze Sztuki taka wystawa pt. “Przekleństwa wyobraźni”. Był tam między innymi Ziółkowski, Janas, Kowalski.

BF: Nowe obrazy Ziółkowskiego są szalone. Nie wiadomo czy on jest naprawdę wkręcony w spirytualizm, czy to jest koncept albo żart.

KK: Ja na to patrzę raczej w kategoriach Formy. Myślę, że on się trochę zgrywa, buduje swój mit. Nie wierzę w jakiś szał, w który wpadł Ziółkowski i że jego pielgrzymka do Wietnamu całkowicie go odmieniła, dała mu nowy start. Wydaje się, że będąc w tym momencie życia i kariery, mając głowę na karku, byłoby chyba trudno zacząć od zera. Ciekawym kontrprzykładem artysty, który się przepoczwarzył jest Norman Leto – choć u niego nastąpiło to na zupełnie innym „etapie rozwoju”. Czytałem niedawno “Detoks”, czyli jego korespondencję z Beksińskim. Jest tam udokumentowany bardzo ciekawy proces – przekształcania się z psychofana Beksińskiego, który zrzynał od niego w bezczelny sposób, w kogoś, kto walczy o własny język. Leto był miłośnikiem Beksińskiego i miał tyle śmiałości, że w końcu do niego napisał, a tamten, jako osoba mało asertywna, dał się wciągnąć w korespondencję. Trwała ona przez 5 lat. Czytając tę książkę byłem jednocześnie zły, zafascynowany i trochę zażenowany, bo zobaczyłem w niej siebie. Byłem zły, bo gdybym około roku 2000 był nieco starszy, być może ośmieliłbym się, by do Beksińskiego napisać uprzedzając w ten sposób Leto. Z drugiej strony byłem zażenowany, bo nie sposób było mi nie utożsamić się z postacią ślepo wpatrzonego w Mistrza młodzika, będącego w istocie pijawką żerującą na cudzym talencie.

BF: Związek między ich twórczością został skutecznie zatarty.

KK: Tak jak mówiłem, Leto całkowicie zmienił swoją twórczość i znalazł własny język. Zmienił też szaty, wymyślając pseudonim Norman Leto – z Beksą korespondował jeszcze jako Łukasz Banach z Bochni.

BF: Po co mieć własny język?

KK: To jest warunek istnienia w obrębie kosmosu, jakim jest sztuka.

BF: Jakim jest rynek sztuki. Własny język jest chyba najbardziej atrakcyjny dla kolekcjonerów. Czy sam rozważałbyś całkowite przeformułowanie jak Norman Leto?

KK: U mnie przecież coś takiego nastąpiło, choć w sposób mniej radykalny, bo nie zmieniłem swojego ID. W „Detoksie” zobaczyłem siebie, bo też kiedyś zrzynałem z Beksińskiego i długo nie mogłem się z tej choroby wyleczyć. W ogóle nie wiedziałem, że mogę malować nie „gotycko”. Wydawało mi się to w tamtym momencie samą szczerością, czymś tożsamym ze mną i wynikającym ze mnie. Okazało się później, że niekoniecznie, że z tego kaftanu mogę się wyswobodzić i powędrować w całkowicie inne rejony. Ale wtedy jako nastolatek tak byłem nieszczęśliwie zaprogramowany.

BF: Byłeś emo?

KK: Może trochę. Byłem smutnym chłopcem, ale nie identyfikowałem się z subkulturą emo.

BF: Czy stąd bierze się Twoje zainteresowanie DeviantArtem?

KK: Wręcz przeciwnie, jest to świeża sprawa. Interesuje mnie tam to, co zawsze omijałem szerokim łukiem czyli twórczość amatorów. Obecnie przegrzebywanie tych zbzikowanych społeczności jest dla mnie znacznie bardziej zajmujące niż nabożne kontemplowanie kanonu sztuki. Jakoś wyparował ze mnie ten instynkt chodzenia do muzeów, do najlepszych galerii i przyglądanie się temu, co jest obecnie najgorętsze. Nie jestem pochłaniaczem sztuki i jakoś nie czuję, że powinienem nim być. Ciągnie mnie do tych nizin teraz. Może jest to snobizm à rebours.

BF: Gdybyś przez 5 minut musiał mówić o tym obrazie [niebieski, na zdjęciu], to co byś powiedział? Jak się nazywa?

KK: Nie nadaję tytułów, tylko kody, które składają się z dwóch cyfr roku produkcji i trzech liter. Temu obrazowi nie dałem jeszcze kodu. Od jakiegoś czasu walczę w brudami malarskimi, z zaciekami, z rozlewającą się płynną farbą. Starałem się to wyczyścić, okrawając stopniowo z mięcha malarskiego i poprowadzić rzecz w kierunku czysto graficznego obrazu rodem z mangi, na którym są duże płaszczyzny kolorów, obrysy
opisujące poszczególne elementy. Ten obraz jest próbą zmierzenia się z tym problemem. Widzę jednak, że w tym kierunku można pójść o parę kroków dalej i jeszcze bardziej zredukować liczbę elementów, choć przyznam, że po namalowaniu tego konkretnego obrazu mam chętkę, by do brudów, zacieków i impastów wrócić.

BF: O czym myślałeś malując ten obraz?

KK: O tym obrazie

BF: Jak wyglądał proces?

KK: Dość często zaczynam od szczegółu – jakiegoś drobnego elementu w dość randomowym miejscu
na płótnie, który zaczyna później pączkować i rozrastać się. W tym wypadku jednak wyglądało to inaczej. Najpierw szerokim gestem opisałem tę różową formę; chciałem, żeby była zwarta i miała ciężar łba wieloryba. Później zacząłem malować obrastające ten kształt drobiazgi. To całe dziadostwo się do tej niby-głowy jak gdyby przykleiło.

BF: Czy możesz powiedzieć, że działasz w jakimś stopniu konceptualnie? Czego oczekujesz od kolejnego obrazu?

KK: Bardzo lubię taki cytat z tego strasznego Beksińskiego. O swojej metodzie pracy mówił, że „kolejny obraz jest odpowiedzią na obraz poprzedni”. Widzę u siebie podobny mechanizm. Dość rzadko robię kilka kroków do tyłu, by spojrzeć na to, co robię z szerszej perspektywy. Częściej zostaję w tym przykucu i przygarbieniu, odpowiadając i reagując na obraz poprzedni, który dopiero zszedł ze sztalug – który być może się nie udał. Myślę wtedy, że mogłem być może pójść o krok dalej, że obraz mógł być bardziej wyczyszczony – lub przeciwnie, znacznie gęstszy, niejako przepracowany.

BF: Patrzysz na jakieś martwe natury malując?

KK: 99% elementów na moich obrazach to takie samorodki, które uformowały się w trakcie malowania, wyszły niejako spod ręki i nie mają bezpośredniego odniesienia do jakichkolwiek istniejących form. Od czasu do czasu robię jednak wyjątki. Zdarzyło mi się przemycić cytaty z malarstwa barokowego. Przechodziłem przez etap, kiedy bardzo interesowały mnie flamandzkie martwe natury animalistyczne, szczególnie Frans Snyders. Fascynowały mnie imponujące stoły wypełnione mięchem, rybami, kompozycje poskładane z martwych zwierząt.

BF: W Warszawie, w przestrzeni publicznej, na ulicy Nowogrodzkiej znajduje się wielki telebim przedstawiający bardzo zmysłowe, powolne cięcie wołowiny. Na stacji metra Centrum reklama różowej szynki. Niektóre z reklam są skomponowane właśnie w stylu flamandzkim, inne mają po prostu kawał mięsa na jednolitym tle.

KK: Są to podobne smakowitości malarskie. Robiąc zakupy w Auchan często przyglądam się ułożonym na lodzie rybom. Bardzo mi się to zawsze podoba. To taka oswojona makabra do kupienia na wagę bądź na sztuki.

BF: W jakiej restauracji chciałbyś, żeby wisiały Twoje obrazy?

KK: W jakiejś fancy, wegetariańskiej, niesieciowej.

BF: Jaki obraz wystawiłbyś w takiej restauracji?

KK: Najbardziej mięsny.

BF: Prowokacja. Malujesz mięso z obrzydzenia, prowokacji czy fascynacji?

KK: Z obrzydzenia i fascynacji. Jestem wegetarianinem, więc może także z głodu mięsnego. Badania krwi mam jednak wzorowe.

BF: Jaką witaminę namalowałbyś najchętniej? Obraz, o którym rozmawialiśmy kojarzy się, oprócz z “Rodzinką Jetsonów”, z serialem “Było sobie życie”.

KK: Chętniej niż witaminę namalowałbym jakąś krwinkę.

BF: Twoje obrazy są zdecydowanie bardziej organiczne niż mechaniczne.

KK: Zdarzało mi się namalować obrazy, w których pojawiają się elementy ze świata technologii. Zgięte iPhony, Apple Watch...

BF: Jaka jest Twoja wymarzona funkcja Apple Watch?

KK: Jest to gadżet, któremu przyglądam się z uwagą, ale absolutnie nie widzę żadnej funkcji tego urządzenia, która skusiłaby mnie do zakupu. Fajnie byłoby móc dzwonić przez Apple Watch’a zostawiając telefon w domu, ale ta funkcja dostępna jest tylko w Stanach i kliku innych istotnych dla Apple krajach. Same rozmowy drenują baterię w zastraszającym tempie, dłużej niż godzinę nie pogadasz. Narazie – no, thanks.

BF: Może da się dokupić power bank?

KK: Na Kickstarterze był bardzo fajny projekt, który polegał na stworzeniu paska z wbudowaną baterią, który znacznie wydłużałby dość krótką pracę zegarka na jednym ładowaniu. Niestety Apple dość szybko projekt ubiło.

BF: Gdyby Amazon Alexa potrafiła malować obrazy, jaką dałbyś jej instrukcję?

KK: Wolałbym przyglądać się Alexie wyswobodzonej spod czyjejś kurateli, malującej zupełnie swobodnie z własnej woli. Trzeba byłoby jedynie zaimplementować odpowiedni imperatyw, niezbędny do pracy artystycznej.

BF: Sam robisz animacje na iPadzie i muzykę komputerową. Czy planujesz w przyszłości używać algorytmów do malowania albo zlecić to komuś? Czy chciałbyś eksperymentować z taką technologią?

KK: Nie chciałbym się w ten sposób wyręczać, bo podoba mi się malarstwo jako taki DIY project, gdzie cała praca począwszy od naciągania płótna, po malowanie obrazu jest w rękach jednej osoby. Jednak to zagrożenie ze strony AI już się czuje na karku. Obawiam się, że już w niedługim czasie będziemy musieli sobie udowadniać, że nasze malarstwo i twórczość w ogólności, mają w ogóle rację bytu i są potrzebne.

BF: Tak już się dzieje np. w przypadku Laury Owens. Jaka jest rola malarza w dzisiejszym świecie?

KK: To, co w niemałym stopniu utrzymuje malarstwo przy życiu, to jego aspekt rynkowy. Malarstwo jest ciągle najbardziej chodliwym towarem. Unikatowość i indywidualny odcisk palca danej osoby ciągle są czymś, w czym upatrujemy niezbywalną wartość. Natomiast przyglądając się rozwojowi technologii ze sztuczną inteligencją na czele trudno mieć jakiekolwiek złudzenia, że AI zacznie wreszcie zjadać kolejne zawody kreatywne, także takie, które ocierają się o sztuki plastyczne. Trudno oczywiście stwierdzić w jak dużym stopniu malarstwo, takie, jakie ja i moi szanowni koledzy uprawiamy, jest zagrożone. To też wiąże się z problemem, o którym mówiliśmy na początku. Poruszamy się w świecie pewnych umów społecznych, wartości symbolicznych, będących iluzją, w którą chcemy i lubimy wierzyć. Wciąż upatrujemy wartość symboliczną w oleju na płótnie, natomiast jaki będzie tegoż los, czy dalej będziemy tych płócienek potrzebować jako cywilizacja za 50 czy 100 lat – trudno orzec. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, czy za kilka lat na rynek nie wejdzie takie urządzenie, które sprawi, że iPhone będzie postrzegany jako archaiczna kupa złomu.

BF: Gdzie chciałbyś, żeby Twoje obrazy wisiały po ukończeniu? Kierujesz swoje obrazy do odbiorców galerii czy do wyposażenia wnętrz?

KK: Staram się zapomnieć o tym, że obraz staje się na pewnym etapie towarem, który zawija się w folię bąbelkową i wysyła.

BF: Chcesz coś jeszcze powiedzieć?

KK: Jeśli mam coś powiedzieć, muszę być zapytany.
Barck Floop: We live in a post-expressionistic time in which authentic emotions are used for marketing purposes. A practice which has taken place since the 1950 when AbEx was used as anticommunist, pro-American propaganda in Europe. Raw gesture was a way of expressing apparent individual freedom. In your paintings you seem to frequently use such gestures.

Kamil Kukla: Expressionist gesture is definitely present in my ouvre. Yet my praxis is nevertheless like playing tug of war. On one side I let myself be lost in the painterly pantomime, but on the other I discipline myself to a regime closer to graphic techniques such as copperplate engraving, when a hand leads the tool in an extremely controlled manner. The process hence changes from fast, carefree markmaking on top of the canvas to a slow defining of a shape.

BF: Would you agree then that your paintings are stances of fictional authenticity? And that they are “faked”?

KK: You cannot escape that every painting is a Form. I approach the “the truth” of a gesture, the throwing of painterly matter on a canvas rather sceptically.

BF: What is painting now?

KK: The situation has not changed drastically in the span of the past years, the only difference being that the number of images we are exposed to is constantly growing. We are all sinking in them and their overstimulation. Nonetheless a painting is still “a window” or “a screen”, cascading Instagram tiles. It might change in the near future when Augmented and Virtual Realities grow bigger. I observe the gradual progression of applications and programs that allow one for spacial painting in “widened” reality into the mainstream.

BF: In the interview for the Warsaw CCA during your solo show at the Project Room you mentioned your interest in Albert Oehlen, whose gestures are also very much controlled. He treats painting as something post-conceptual. What excited you about him the most?

KK: I encountered Oehlen at the end of my studies. I found him accidentally through somebody linking me to him. His painting showed me that you can allow yourself so much freedom and create such energy within a massive canvas. However, it is symptomatic that I have never had a chance to see an Oehlen in person. My astonishment was pretty much based on a fantasy and virtual simulation of what an Oehlen painting is.

BF: Recently I read an interview with Oehlen in Turps Banana where he said that in the countryside where he lives with his family, he stares at the trees and the most fascinating thing for him is that the trunk is thick and the branches thin. I think he was interesting when he was making “bad art” together with Martin Kippenberger in the 80s. They wanted to produce something political in bad taste and overload the spectator with stimuli.

KK: What I like about him is the visual raush, intensity and painterly hedonism. I have not seen it anywhere else and this shows my ignorance. I fluctuate between complete isolation in the studio, working in separation from any outside stimuli and peeking out beyond this micro-space where I function. Things come through to me in little information goodybags. Oehlen was in one of them.

BF: What are the other info goodybags you get from outside of your bunker?

KK: 8 years ago it was “Przekleństwa wyobraźni” exhibition at the Bunkier Sztuki in Krakow. Amongst the artists in display there were Ziółkowski, Janas and Kowalski.

BF: The new paintings of Ziółkowski’s are crazy. You can’t tell whether he is actually into spiritualism or if it is a concept or a joke.

KK: I look at it in the category of Form. I think he is fooling around, building his myth. I don’t believe in Ziółkowski’s madness and that his trip to Vietnam changed him and since gave him a fresh start. It is barely possible to begin from null at this stage of life and career, whilst being smart. An interesting counter-example of an artist is Normal Leto, even though in his case this evolution occured in a radically different development stage. Not long ago I read “Detoks”, his correspondence with Beksiński. A very interesting process is documented there - a process of evolving from Beksiński’s psycho-fan stealing from him with no mercy, to becoming someone with artistic language of his own. Leto was a huge appreciator of Beksiński’s and had enough courage to approach him via mail and the other, as a non-assertive person, got dragged into correspondence. It lasted 5 years. Whilst reading the book I was at the same time angry, mesmerised and a bit embarrassed as I saw myself in it. I was angry, because if I was a bit older in 2000, I would be brave enough to write to Beksiński before Leto. On the other had I was embarrassed since I could not not identify myself with the persona of a youth blindly gazing at the Master, of a leech feeding on somebody’s talent.

BF: Any relationship between their ouvres got effectively erased.

KK: As I said, Leto modified his praxis completely and found a language of his own. On top of that he changed his persona, inventing the Norman Leto nickname - with Beksa he corresponded still as Łukasz Banach from Bochnia.

BF: Why do you need your own language?

KK: It is a rule for existing in the art cosmos.

BF: In the art market cosmos. Individual language is probably the most attractive for art collectors. Would you consider a metamorphosis into Norman Leto style?

KK: Something like that actually happened to me. However in a less radical manner as I haven’t changed my ID. In “Detoks” I found myself, because I also used to rip off Beksiński for a long while. I had no idea that I could paint non-gothically. I considered it to be pure honesty, something coming straight from my identity. Later it turned out, that such approach is not necessary and that I can relieve myself from that caftan and set off for completely new destinations. Unfortunately, back then as a teenager I was programmed that way.

BF: Were you an emo?

KK: Maybe a bit. I was a sad boy but I didn’t identify myself with the emo subculture.

BF: Is this where your interest in DeviantArt stems from?

KK: Quite the contrary. It’s a fresh case. I’m fascinated by what I have always kept myself away from - which is amateur art. At the moment digging through these freaky communities is much more engrossing to me than sacred contemplation of the art canon. The need to visit museums, the best galleries and observe what’s currently the hottest, has somehow evaporated from me. I am not an absorber of art and I don’t feel that I should be one. Currently I am pulled towards those lowlands. It could be just snobism à rebours.

BF: If you were asked to talk about this painting [blue in the picture] for 5 minutes, what would you say? What is it called?

KK: I don’t give titles, only codes that are made of 2 digits of the production year and 3 letters. This one doesn’t have a name yet. For a while I have been fighting drips and spilling fluid paint. I tried to neaten it, gradually cutting off the painterly meat and directing it towards purely graphical image straight from manga with vast plains of colour and outlines defining certain elements. This painting is an attempt at dealing with this problem. I noticed you could flounder this way much further and reduce the number of elements even more. I have to admit though that after finishing this painting I have desire to return to dirt, drips and impastos.

BF: What did you think about whilst working on this painting?

KK: About this painting.

BF: What’s the process behind it?

KK: Usually I begin with a detail - some tiny element in a random place on the canves which then begins to bud and spread. In this case it was different. I began with a vast gesture, I desribed the pink form; I wanted it to be tight-knit and had a weight of a whale’s head. Later I began to paint the particles over the shape. All this crap got kind of stuck to this quasi-head.

BF: Do you work conceptually to some degree? What do you expect from a painting?

KK: I really like a quote from the terrible Beksiński. In relation to his work method he said that “the next painting is a response to the previous one”. I have a similar mechanism. Rarely do I step back to look at the bigger picture of what I do. More often I stay in this slouchy squat answering and reacting to the previous painting that has potentially just left the easel and maybe wasn’t successful. I think that I could have gone a step further, that the painting could have been purer - or quite the contrary, denser and kind of overworked.

BF: Do you look at any still lives whilst painting?

KK: 99% of the elements in my paintings are self-generated, self-formed in the process of painting, created by the hand with no direct relation to existing forms. There are exceptions. I’ve smuggled in quotes from baroque painting. I went through a stage when I was fascinated by the Flemish animalistic still lives, especially Frans Snyders. I was mesmerised by the impressive tables filled with meat, fish; compositions made of dead animals.

BF: In Warsaw, on Nowogrodzka street there is a massive screen broadcasting very slow, sensual beef cutting. At the Centrum tube station there is a billboard of pink ham. Some meat adverts are composed in the Flemish style, the others are just a chunk of flesh against a plain backdrop.

KK: They are similar painterly tastes. When shopping in Auchan I often watch fish arranged on top of ice. I always enjoy it. It’s like a familiarised macabre sold by weight or in pieces.

BF: In what restaurant would you display your paintings?

KK: In some fancy, non-chain, vegetarian one.

BF: What painting would you show there?

KK: The most meaty one.

BF: Controversial. Do you paint meat out of disgust, provocation or fascination?

KK: Out of disgust and fascination. I am a vegetarian so maybe I also paint it because of a hunger for meat. Although my blood test results are perfect.

BF: What vitamin would you paint? The painting we just discussed reminds me of “The Jetsons” and “Once upon time... Life”.

KK: I would paint a blood cell rather than a vitamin.

BF: Your paintings are definitely more organic than mechanical.

KK: A few times I produced paintings which involved elements from the world of technology. Bent iPhones, Apple Watch...

BF: What would be your dream Apple Watch function?

KK: It’a a gadget I observe carefully but see absolutely no function that would make me buy it. It would be cool to use Apple watch for making calls and to leave your phone at home, but this function is available only in the USA and a few other key countries for Apple. Phone calls drain the battery at a fast rate, you can’t chat for longer than one hour. So far - no, thanks.

BF: Maybe you could get a power bank?

KK: There was a really cool project on Kickstarter to produce a wristband with a built-in battery that would significantly elongate the short life of the watch with just one charge. Unfortunately, Apple quickly squashed the project.

BF: If Amazon Alexa could paint, what instruction would you give her?

KK: I would rather watch Alexa freed from someone’s custody painting loosely from her own will. You would just have to implement a certain imperative essential for artistic work.

BF: You create animations on iPad and music on computer. Are you planning to use algorithms for painting or commission someone in the future? Would you like to experiment with technology?

KK: I try not to make technology do my work, because I like painting as a DIY project when everything from stretching the canvas to painting itself is in the hands of one person. Nevertheless I can feel the AI breathing down my neck. I’m afraid soon we will have to prove that our paintings, and general art making have a right to exist.

BF: It’s already happening in case of Laura Owens. What’s the role of a painter these days?

KK: What keeps painting alive is its market value. It’s still the most marketable commodity. Uniqueness and the individual finger print of a person are still things we see an incredible value in. However looking at the development of technology with AI in the lead it is hard to have any illusion that AI will start to consume more and more creative professions, even those bordering the arts. Obviously it is hard to tell to what extent painting, that me and my dear colleagues cultivate, is in danger. It takes us back to the problem we discussed in the beginning. We live in a world of social contracts and symbolical values - illusions that we want and like to believe. We still see symbolic value in oil on canvas, yet what its fate is, if we will still need these canvases as a civilisation in 50 or 100 years - is hard to tell. We cannot predict whether in just a couple years time there will be a device which makes the iPhone look like an archaic piece of junk.

BF: Where would you like your paintings to hang after completion? Do you aim at the gallery spectators or interior decor?

KK: I try to forget that at some stage painting becomes a commodity that you pack in bubblewrap and send.

BF: Would you like to add anything?

KK: I have to be asked first.




(NOT) A LIFESTYLE INTERVIEW WITH KAMIL KUKLA
(NIE) LIFESTYLOWY WYWIAD Z KAMILEM KUKLĄ
june 2018
18HUM, 190x230cm, oil on canvas, 2018
18PUC, 180x180cm, oil on canvas, 2018
18FUT, 150x170cm, oil on canvas, 2018